Choć Sopot nie leży tuż za rogiem, bo dzieli nas od niego około 250 kilometrów, postanowiliśmy z moją dziewczyną zrobić sobie jednodniową wycieczkę do Trójmiasta. Taki mały city break, żeby oderwać się od codzienności. Nasz plan był prosty: wczesnym rankiem wskoczyć do pociągu, dotrzeć do Sopotu, powłóczyć się po mieście, zjeść coś dobrego, a potem długim spacerem wzdłuż plaży dotrzeć aż do Gdyni. Stamtąd wieczorem mieliśmy wrócić pociągiem do domu.
Tego dnia jesień pokazała się z najlepszej strony. Złocista aura otulała wszystko wokół, a pogoda była wprost wymarzona na taką wycieczkę. Niebo było błękitne, słońce przyjemnie grzało, a lekki wiatr przypominał, że to jednak już nie lato. Jak przebiegła nasza wycieczka do Sopotu? Zapraszam do wpisu!
Kościół św. Jerzego w Sopocie i spacer po Monciaku
Wysiedliśmy z pociągu na sopockim dworcu wczesnym rankiem. Chłodne powietrze natychmiast nas orzeźwiło, przypominając, że jesień już na dobre zagościła się w naszym kraju. Sopot przywitał nas swoim kameralnym urokiem — to nie metropolia, a raczej urocze miasteczko, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Od dworca do słynnego molo w Sopocie dzielił nas zaledwie kilometr!
Nasze zwiedzanie Sopotu rozpoczęliśmy od spaceru po najbardziej znanej ulicy tego miasta, czyli Bohaterów Monte Cassino, zwanej także przez miejscowych i turystów „Monciakiem”. Już na samym początku nasz wzrok przykuł przepiękny Kościół św. Jerzego. W jesiennej scenerii, otoczony kolorowymi liśćmi, wyglądał jak z pocztówki.
Idąc dalej, nie mogliśmy wyjść z podziwu, jak zadbany i ładny jest deptak Sopotu. Każdy budynek, każdy skwer zdawał się opowiadać swoją własną historię. Minęliśmy słynny Krzywy Domek, którego nietypowa architektura zawsze zaciekawia i wywołuje uśmiech na twarzach przechodniów. Następnie nasze kroki skierowały się na rozległy Plac Przyjaciół Sopotu.
O tej wczesnej porze ulice świeciły pustkami. Jednak gdy dwie godziny później wróciliśmy na deptak Bohaterów Monte Cassino, zastaliśmy zupełnie inny obraz — ulice tętniły życiem, a tłumy turystów i mieszkańców kłębiły się na każdym rogu. Trudno było uwierzyć, że w tak krótkim czasie spokojne uliczki zamieniły się w pulsujące energią centrum miasta.
Skwer Kuracyjny oraz Skwer ks. Otto Bowiena
Postanowiliśmy się trochę powłóczyć po Sopocie, podziwiając jego urokliwe zakątki i uliczki. Najpierw skierowaliśmy nasze kroki na Skwer Kuracyjny, który jest bramą do słynnego sopockiego molo. Jednak najpierw postanowiliśmy zajrzeć na Skwer ks. Otto Bowiena. Jesień już w pełni zawładnęła parkiem, okrywając drzewa płaszczem ciepłych barw — od złota, przez czerwień, aż po głęboki brąz.
Stamtąd skierowaliśmy się do Parku Południowego imienia Marii i Lecha Kaczyńskich. Spacerując alejkami, co rusz zatrzymywaliśmy się, by podziwiać grę światła na kolorowych liściach. Wróciliśmy jeszcze raz na Skwer ks. Otto Bowiena, gdzie naszą uwagę przykuł majestatyczny Kościół Ewangelicko-Augsburski pw. Zbawiciela, który w otoczeniu kolorowych liści wyglądał przepięknie.
Nasyciwszy oczy jesiennymi widokami, wróciliśmy na Skwer Kuracyjny. To rozległy, zadbany teren z mnóstwem zieleni i efektowną fontanną. Otaczają go przepiękne, odrestaurowane budynki uzdrowiskowe, w tym Zakład Balneologiczny i majestatyczny Dom Zdrojowy. Spacerując po skwerze, czuliśmy atmosferę dawnego kurortu, który przyciągał elity z całej Europy.
Naszą uwagę przykuła Latarnia Morska w Sopocie, która swoim wyglądem odbiega od typowego wyobrażenia o latarniach. Okazało się, że kiedyś pełniła funkcję komina. To ciekawa historia — budynek pierwotnie służył jako kotłownia i komin dla Zakładu Balneologicznego w Sopocie. Dopiero w latach 70. XX wieku został przebudowany na latarnię morską, zachowując swój nietypowy kształt.
Molo w Sopocie
Nadszedł czas na najbardziej znaną atrakcję Sopotu — słynne molo. To najdłuższy drewniany pomost w Europie, sięgający ponad 500 metrów w głąb Zatoki Gdańskiej. Molo zachwyciło nas swoją wielkością, ale przede wszystkim pięknymi widokami, jakie oferowało. Z jednej strony rozciągała się panorama morza, z drugiej — malownicza linia brzegowa z plażą i miastem w tle.
Spacerując po molo w Sopocie, dotarliśmy do jego końca, gdzie mieści się marina. Znaleźliśmy tam chwilę, by usiąść na jednej z ławeczek i oddać się relaksowi. Spędziliśmy trochę czasu, przechadzając się po molo i chłonąc atmosferę tego wyjątkowego miejsca.
Pogoda zaczęła pokazywać swoje kapryśne oblicze. Choć generalnie było bardzo przyjemnie, od czasu do czasu na niebie pojawiały się chmury, przesłaniające słońce. W takich momentach robiło się odczuwalnie chłodniej, przypominając nam, że jesień już w pełni.
Było już po południu, gdy zdecydowaliśmy się wrócić na Monciaka. Chcieliśmy jeszcze raz przespacerować się tą tętniącą życiem ulicą, a przy okazji znaleźć jakąś dobrą restaurację i rzucić coś na ząb. Mieliśmy też w planach kupić coś na drogę, bo przed nami był jeszcze długi spacer aż do Gdyni.
Plaża w Sopocie i spacer do Orłowa
Po ponownym odwiedzeniu sopockiego deptaka, wróciliśmy na Skwer Kuracyjny, a stamtąd udaliśmy się na plażę w Sopocie — rozległą i piaszczystą. To właśnie stąd rozpoczęliśmy naszą wędrówkę w kierunku Orłowa, mając przed sobą perspektywę ponad 4-kilometrowego, spokojnego spaceru wzdłuż linii brzegowej.
Po drodze minęliśmy psią plażę, na której było sporo różnych czworonogów. To świetne miejsce dla miłośników zwierząt — mogliśmy obserwować, jak psy radośnie biegają po piasku lub bawią się w wodzie. Troszkę wiało, ale to nie umniejszało uroku naszego spaceru. Szum fal i krzyk mew tworzyły kojącą melodię, idealnie komponującą się z jesienną porą roku.
Otaczający nas krajobraz zmieniał się nieznacznie, ale wciąż pozostawał równie piękny. Z jednej strony towarzyszył nam zielony pas lasu, z drugiej rozciągała się piaszczysta plaża, nad którą górowało bezkresne morze i błękitne niebo. Po pewnym czasie na horyzoncie zaczęło się zarysowywać Molo w Orłowie, a tuż za nim dostrzegliśmy kontur bardzo popularnego Klifu Orłowskiego, który majestatycznie wznosił się nad brzegiem morza, stanowiąc naturalny punkt orientacyjny.
Molo i plaża w Orłowie
Orłowo zrobiło na nas duże wrażenie swoim wyjątkowym charakterem. To miejsce ma w sobie coś szczególnego, co trudno jednoznacznie określić. Połączenie nadmorskiego klimatu z kameralną atmosferą tworzy tu niepowtarzalny nastrój. Molo w Orłowie, choć znacznie krótsze od tego w Sopocie, także ma swój urok. Drewniana konstrukcja wychodząca w morze zapewniała świetny punkt widokowy na okoliczne wybrzeże i Klif Orłowski. Plaża w Orłowie również okazała się bardzo przyjemna — szeroka i piaszczysta, mniej zatłoczona niż ta w centrum Sopotu. Mimo jesiennej pory spotkaliśmy tu sporo spacerowiczów.
Charakterystycznym elementem krajobrazu był bez wątpienia Klif Orłowski. Jego wysoka, stroma ściana wyraźnie odznaczała się w otoczeniu, stanowiąc naturalną granicę między lądem a morzem. Widok tego imponującego tworu przyrodniczego robił naprawdę duże wrażenie. To miejsce zostawiło w nas niedosyt — jego urok i atmosfera sprawiły, że już planowaliśmy kolejną wizytę. Byliśmy pewni, że musimy tu wrócić, by dokładniej poznać wszystkie zakamarki tej uroczej dzielnicy Gdyni.
Klif Orłowski i punkty widokowe
Wspięliśmy się na punkt widokowy na szczycie Klifu Orłowskiego, skąd roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na morze i odległą panoramę Sopotu. Wysokość, na której się znaleźliśmy, dawała poczucie przestrzeni i wolności. Klif Orłowski, sięgający miejscami nawet 60 metrów wysokości, jest jednym z najbardziej charakterystycznych elementów krajobrazu tej części wybrzeża. Z tej wysokości woda w Zatoce Gdańskiej wydawała się niezwykle czysta i przejrzysta.
Nasza trasa wiodła dalej przez las porastający klif. Dotarliśmy do kolejnego punktu widokowego, który oferował nieco inną perspektywę na okolicę. Stamtąd skierowaliśmy się do Wąwozu Szlaku Kępy Redłowskiej. Wąwóz doprowadził nas z powrotem na plażę. Zejście było dość strome, ale widoki po drodze wynagrodziły nam ten niewielki trud. Znów znaleźliśmy się na poziomie morza, z zupełnie inną perspektywą na otaczający nas krajobraz.
Dojście plażą do Gdyni
Plażą ruszyliśmy dalej w kierunku Gdyni. Spacer był długi, ale przyjemny — z jednej strony towarzyszył nam szum fal, z drugiej wysokie zbocza klifów. Piasek pod stopami i morska bryza sprawiały, że czuliśmy się zrelaksowani mimo przebytej drogi.
Gdy dotarliśmy do Gdyni, postanowiliśmy jeszcze trochę się powłóczyć po mieście. Najpierw przespacerowaliśmy się promenadą, później plażą w Gdyni, a na końcu podziwialiśmy zacumowane przy nabrzeżu statki i tętniącą życiem marinę. Gdynia, choć różna od Sopotu, ma swój własny niepowtarzalny urok.
Czas jednak nieubłaganie płynął, a my musieliśmy myśleć o powrocie do domu. Z lekkim żalem, ale pełni wrażeń, skierowaliśmy się w stronę dworca kolejowego. Wsiedliśmy do pociągu, wspominając wszystkie atrakcje tego intensywnego dnia. Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi — nasz jednodniowy wypad do Sopotu okazał się strzałem w dziesiątkę.