Skip to main content
search

Ostatnio coraz częściej słyszę o miejscach, które dosłownie „umierają” pod naporem turystów. Wenecja wprowadza opłaty za wstęp, Barcelona ogranicza apartamenty turystyczne, a mieszkańcy Dubrownika protestują przeciw tłumom zwiedzających. Z jednej strony rozumiem ich frustrację – trudno żyć w mieście, które stało się jednym wielkim parkiem rozrywki. Z drugiej jednak zastanawiam się, czy próby powstrzymania turystyki masowej nie prowadzą nas prosto do systemu, w którym podróżować będą mogli tylko bogaci. I czy w ogóle da się ten problem rozwiązać sprawiedliwie?

Overtourismu, czyli na czym polega turystyka masowa?

Overtourism to sytuacja, w której liczba turystów przekracza możliwości danego miejsca – infrastrukturalne, środowiskowe i społeczne. Mówiąc prościej: za dużo ludzi w jednym miejscu w tym samym czasie. Rezultat? Korki, przepełnione muzea, wzrost cen mieszkań, degradacja zabytków i coraz większa frustracja lokalnych mieszkańców.

Ale skąd turystyka masowa się wzięła? Przede wszystkim żyjemy w czasach rosnącego dobrobytu społeczeństwa. To, co jeszcze 30 lat temu było przywilejem nielicznych – zagraniczne podróże – dziś jest dostępne dla klasy średniej z prawie całego świata. Tanie linie lotnicze sprawiły, że lot do Barcelony kosztuje czasem mniej niż bilet na koncert, a platformy typu Airbnb otworzyły drzwi do każdego zakątka świata.

Do tego dochodzi zmiana kulturowa w postrzeganiu podróży. Media społecznościowe stworzyły kulturę, w której podróżowanie stało się nie tylko formą wypoczynku, ale też niemal obowiązkiem społecznym. Popularne stały się hasła typu „życie to podróże”, „zbieraj wspomnienia, nie rzeczy” czy „pracuj, oszczędzaj, podróżuj”. Wyjazd za granicę przestał być luksusem, a stał się sposobem pokazania innym, że „żyje się pełnią życia”. Podróżowanie stało się formą autoprezentacji, reklamy i budowania swojego wizerunku jako osoby otwartej na świat. Rezultat? Zamiast spokojnego odkrywania różnych ciekawych miejsc w Polsce i na świecie, mamy wyścig o to, kto więcej zobaczy i lepiej to udokumentuje. To sprawia, że wszyscy kierują się w stronę tych samych, najgłośniej promowanych miejsc, a co za tym idzie, powstaje overtourism.

Masowa turystyka na świecie – bez wyjścia?

Przykłady z całego świata pokazują, jak różnie próbuje się radzić z nadmiernym napływem turystów. Wenecja wprowadza testowe opłaty za jednodniowe wizyty, Amsterdam ogranicza liczbę statków wycieczkowych i zakazuje reklam turystycznych, Barcelona walczy z platformami typu Airbnb, które wypierają mieszkańców z centrum miasta. Nowa Zelandia wprowadziła opłaty za wizy turystyczne.

Ale im więcej czytam o tych rozwiązaniach, tym bardziej mam mieszane uczucia. Z jednej strony rozumiem desperację lokalnych społeczności. Z drugiej jednak strony zastanawiam się nad sprawiedliwością tych rozwiązań. Czy mniej zamożny turysta ma mniejsze prawo zobaczyć europejskie stolice niż ten, który bez problemu zapłaci za kolejne opłaty? To brzmi jak tworzenie systemu, w którym podróżowanie stanie się ponownie przywilejem tylko dla bogatszych.

Wydaje mi się, że te restrykcje to walka ze skutkami turystyki masowej, a nie z przyczynami. Dlaczego wszyscy lecą do tych samych miejsc? Bo tanie linie lotnicze mają połączenia tylko z największymi miastami, bo przewodniki opisują te same atrakcje, bo influencerzy pokazują te same miejsca. Może zamiast stawiać zapory, warto pomyśleć o rozwiązaniach systemowych? Inwestycje w infrastrukturę turystyczną w mniejszych miejscach, zachęty dla linii lotniczych do otwierania nowych połączeń, kampanie promujące mniej znane regiony. Problem w tym, że budowanie nowych szlaków turystycznych wymaga lat i dużych inwestycji, podczas gdy wprowadzenie opłaty to kwestia jednej uchwały rady miasta.

Masowa turystyka w Polsce

Masowa turystyka w Polsce – nasze problemy

Nie musimy jechać daleko, żeby zobaczyć skutki overtourismu na własne oczy. Wystarczy spróbować dostać się do Kołobrzegu w sierpniu czy pojechać trasą S3 w okolicach Szczecina w niedzielne popołudnie letnich miesięcy. Korki ciągną się na kilometry, a miejscowi mieszkańcy po prostu unikają centrum miasta w sezonie, bo zwyczajnie nie da się normalnie funkcjonować. Parkowanie staje się niemożliwe, ceny w restauracjach poszybowały w górę, a nawet zwykłe zakupy zamieniają się w koszmar.

Zakopane to chyba najlepszy przykład tego, jak masowa turystyka może całkowicie zmienić charakter miejsca. Krupówki przypominają dziś bardziej jarmark z pamiątkami made in China niż reprezentacyjną ulicę górskiego miasta. Kolejki na Kasprowy Wierch, zatłoczone szlaki na Giewont, samochody zaparkowane gdzie popadnie — to wszystko sprawia, że Zakopane traci swój autentyczny klimat. A mieszkańcy? Wielu z nich wynajmuje pokoje turystom, bo to bardziej opłacalne niż jakakolwiek inna praca w regionie.

Ale czy można to zmienić? I czy w ogóle powinniśmy? W końcu turystyka to jeden z najważniejszych sektorów gospodarki dla tych regionów. Hotele, restauracje, sklepy — wszystko żyje z turystów. Wprowadzenie ograniczeń mogłoby oznaczać utratę pracy dla tysięcy ludzi. Z drugiej strony, ciągły napływ turystów degraduje te miejsca i sprawia, że stają się one coraz mniej atrakcyjne nawet dla samych odwiedzających.

Widzę tu jednak ogromną szansę w lepszym rozłożeniu ruchu turystycznego. Roztocze, Kotlina Kłodzka, Góry Świętokrzyskie czy mniejsze miejscowości nad Bałtykiem mają niewykorzystany potencjał turystyczny. Problem w tym, że brakuje tam dobrej infrastruktury, połączeń komunikacyjnych i… promocji. Często to są równie piękne miejsca, ale po prostu nikt o nich nie wie lub nie ma jak tam wygodnie dotrzeć.

Może zamiast walczyć z tłumami w Kazimierzu Dolnym, warto pokazać ludziom uroki Podlasia? Zamiast ograniczać dostęp do Mikołajek, można rozwijać turystykę na mniejszych jeziorach? To wymaga jednak inwestycji i długoterminowego myślenia, a nie tylko sezonowego reagowania na problemy. Niestety, łatwiej jest narzekać na masową turystykę niż budować alternatywy dla przyszłości.

Czy overtourism da się zatrzymać?

Moim zdaniem całkowite zatrzymanie turystyki masowej nie jest możliwe ani pożądane. Turystyka to branża, która daje pracę milionom ludzi na całym świecie, a podróżowanie jest jednym z podstawowych sposobów poznawania świata i innych kultur. Ale można działać przeciwko jej negatywnym skutkom – i to bez wykluczania mniej zamożnych czy innych grup społecznych.

Widzę kilka kierunków działania, które wydają mi się bardziej sprawiedliwe niż wprowadzanie opłat i zakazów w walce z overtourismem. Po pierwsze, inwestycje w infrastrukturę w mniej popularnych lokalizacjach. Zamiast zakazywać turystom przyjazdu do przepełnionych miast i regionów, może warto stworzyć równie atrakcyjne alternatywy? Polska ma mnóstwo pięknych obszarów, które mogłyby przyciągnąć turystów, gdyby miały lepsze połączenia komunikacyjne, podstawową infrastrukturę turystyczną, ciekawie wytyczone szlaki piesze czy ścieżki rowerowe wysokiej jakości. Często brakuje też podstawowych rzeczy — przyzwoitych punktów gastronomicznych, noclegów czy nawet toalet publicznych w atrakcyjnych turystycznie zakątkach.

Po drugie, edukacja – która powinna działać dwukierunkowo. Z jednej strony trzeba uczyć turystów, jak podróżować odpowiedzialnie, jak szanować miejsca, które odwiedzają i nie traktować ich jak parków rozrywki. Z drugiej strony warto pokazywać lokalnym społecznościom, jak można zarabiać na turystach, nie przekształcając jednocześnie swojego miasta czy wsi w jarmark z podróbkami.

Po trzecie, przemyślenie całego modelu turystyki. Czy rzeczywiście te 2-3 dniowe city breaki mają sens? Turysta przylatuje samolotem (emisja CO2), zostaje na 48 godzin, robi kilkaset zdjęć i odlatuje. Środowisko traci, miasto zyskuje niewiele, a turysta też nie ma szansy naprawdę poznać danego miejsca. Może warto promować dłuższe, ale mniej częste podróże? Slow travel albo turystykę lokalną – odkrywanie własnego kraju zamiast ciągłego szukania nowości za granicą?

Myślę też, że kluczowa jest zmiana mentalności. Zamiast myślenia „jak ograniczyć turystów” może lepiej pomyśleć „jak sprawić, żeby turyści byli bardziej świadomi i odpowiedzialni”. W końcu każdy z nas czasem jest turystą – może warto zacząć od siebie? Przestać gonić za kolejnym miejscem tylko dlatego, że jest popularne na Instagramie, spędzać więcej czasu w jednym regionie, jadać w lokalnych restauracjach zamiast sieciowych fast foodów. To małe kroki, ale w sumie mogą dać duże efekty.

Przyszłość widzę w turystyce rozproszonej, zrównoważonej i świadomej. Nie w zakazach i opłatach, które wykluczają mniej zamożnych, ale w inteligentnym zarządzaniu ruchem turystycznym i tworzeniu alternatyw dla najpopularniejszych miejsc. W końcu świat jest ogromny – szkoda, żebyśmy wszyscy kłębili się w tych samych kilku lokalizacjach.

Kliknij w gwiazdkę aby ocenić post

Zostaw komentarz

Close Menu